Ekipa filmu „Ministranci”, laureaci 50. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Gdynia, 27 września 2025. Fot. Materiały prasowe FPFF Nagrodzeni Złotymi Lwami „Ministranci” nie są najlepszym filmem w dorobku Piotra Domalewskiego. Ciekawie jednak łączą w sobie społeczną wrażliwość z przystępną formą. To kino, które spodoba się widowni.
Portal „Więź” (19 czerwca 2025) relacjonuje triumf filmu „Ministranci” Piotra Domalewskiego podczas 50. Festiwalu Filmowego w Gdyni, przedstawiając go jako „kinowe odzwierciedlenie chrześcijańskich wartości” połączone z „społeczną wrażliwością”. W rzeczywistości mamy do czynienia z klasyczną redukcją religii do świeckiego aktywizmu, w której cultus Dei (kult Boga) zastępuje się cultus hominis (kultem człowieka).
Redukcja służby ołtarza do świeckiego aktywizmu
Opowieść o grupce tytułowych ministrantów, którzy chcą „wziąć sprawy w swoje ręce” i pomagać parafianom – zdobyła Złote Lwy (…)
Film „Ministranci” to perfekcyjne studium modernistycznej manipulacji, gdzie święta posługa przy ołtarzu zostaje sprowadzona do poziomu społecznej pracy wolontariackiej. Autorzy, celowo ignorując definicję ministranta z Caeremoniale Episcoporum (Ceremoniału Biskupiego) z 1886 roku, gdzie czytamy, iż jest to „służba Boża przy świętych obrzędach”, przedstawiają młodzież realizującą świeckie cele pod pozorami religijności.
Quod non est in traditione, non est in mundo (co nie jest w Tradycji, nie istnieje w świecie) – w żadnym momencie nie wspomina się, że prawdziwy ministrant służy wyłącznie dla chwały Bożej, a nie dla „wzięcia spraw w swoje ręce”. To niebezpieczne przeinaczenie, gdzie nadprzyrodzona misja Kościoła zostaje zastąpiona naturalistycznym humanitaryzmem, wprost potępionym przez Piusa XI w encyklice Quas Primas (1925). Papież przestrzegał: „Gdy Boga i Jezusa Chrystusa usunięto z praw i z państw, zburzone zostały fundamenty pod władzą”.
Religijna metaforyka jako narzędzie dekonstrukcji
Scenariusz mógłby być bardziej dopracowany (a religijna metaforyka mniej dosadna)
Wspomniana „religijna metaforyka” – jak sugeruje recenzent – to w rzeczywistości instrumentalne użycie symboli katolickich dla budowy świeckiego dyskursu. W żadnym momencie nie pada pytanie o stan łaski tytułowych ministrantów, o ich udział w Najświętszej Ofierze czy o prawdziwą motywację służby liturgicznej.
To typowy przejaw modernizmu potępionego w dekrecie Lamentabili (1907), gdzie św. Pius X wskazuje, że „dogmaty wiary są tylko interpretacją faktów religijnych”. W filmie Domalewskiego, jak w całej posoborowej „duchowości”, chrześcijaństwo staje się jedynie inspiracją dla działań społecznych, nie zaś nadprzyrodzonym porządkiem łaski.
Kult zdrowia psychicznego jako nowa religia
Dawno w polskim kinie nie było tak wielkiego wyczucia na kwestie zdrowia psychicznego i ludzkiej kruchości
Chwalony film „Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej” to przykład religio psychologicae (religii psychologicznej), gdzie koncepcja „zdrowia psychicznego” zastępuje klasyczną doktrynę grzechu i łaski. W recenzji nie znajdujemy ani słowa o sakramentalnym wymiarze cierpienia, o roli modlitwy czy pokuty jako lekarstwa na dusze.
Non est salus extra Ecclesiam (nie ma zbawienia poza Kościołem) – przypomina Sobór Florencki (1442), ale modernistyczny dyskurs, jak widać w filmie Buchwald, całkowicie pomija perspektywę wieczną, skupiając się na doczesnej „terapii” jako celu samym w sobie. To jawne odrzucenie nauczania św. Augustyna z „Państwa Bożego”, gdzie czytamy: „Niepokój naszych serc trwa, dopóki nie spocznie w Bogu”.
Modernistyczna apoteoza „odważnych twórców”
Agnieszka Holland przyznawała, że „jesteśmy na Titanicu”, zaś filmowcy muszą być jeszcze odważniejsi i robić mocne kino
Wypowiedź „reżyserki” Holland (znanej z antykatolickich postaw) to manifest ideologicznej agendy środowiska, które w „odważnym kinie” widzi narzędzie demontażu katolickiej tożsamości. W recenzji nie pada ani jedno słowo krytyki wobec tej wypowiedzi, ani też wobec faktu, że Holland, jak większość współczesnych „twórców”, konsekwentnie promuje relatywizm moralny.
Qui tacet consentire videtur (kto milczy, zdaje się zgadzać) – milczenie recenzenta wobec antykatolickich postaw jest wymownym świadectwem mentalności, która zamiast bronić prawd wiary, woli „dialogować” z błędem. W encyklice Pascendi (1907) św. Pius X demaskuje takie postawy: „Moderniści chcą być równocześnie katolikami i wolnymi myślicielami”.
Wielka niewymieniona apostazja
Najbardziej porażający jest całkowity brak w recenzji jakiegokolwiek odniesienia do Magisterium Kościoła w kwestii sztuki. Gdzie jest refleksja nad nauczaniem Piusa XII z encykliki Miranda prorsus (1957), gdzie papież podkreślał: „Sztuka prawdziwie katolicka winna dążyć do wyższych celów – służyć wzniosłej misji chrześcijańskiego apostolatu”?
Wszystkie nagrodzone filmy, łącznie z „Ministrantami”, realizują dokładnie przeciwny model: służą budowie antropocentrycznego humanizmu, gdzie Bóg staje się co najwyżej symbolicznym tłem. To nie tylko kino, ale cała festiwalowa machina, stała się narzędziem w rękach modernistycznej sekty okupującej Watykan, dążącej do zastąpienia Królestwa Chrystusowego „królestwem człowieka” (Pius XI, Quas Primas).
Świętokradztwo ukryte w kadrze
Niepokoić musi również fakt, że w żadnym momencie nie poruszono kwestii sakramentalnej. Aktorzy grający ministrantów – w realnym świecie – mogą uczestniczyć w posoborowych „Mszach”, gdzie konsekracja jest nieważna, a komunia przyjmowana w stanie grzechu śmiertelnego. To nie tylko kwestia artystyczna, ale bezpośrednie narażanie dusz na niebezpieczeństwo świętokradztwa i bałwochwalstwa poprzez uczestnictwo w pseudo-katolickich rytuałach.
W liście św. Oficjum z 1949 roku (podpisanym przez kard. Ottavianiego) czytamy jasno: „Katolikom nie wolno uczestniczyć w akcji ekumenicznej, która prowadzi do niebezpieczeństwa synkretyzmu”. Tymczasem „filmowe” ministranty w naturalny sposób promują takie właśnie mieszanie prawdy z błędem.
Wiatr apostazji wieje z Gdyni
Ostatnie zdanie recenzji: „Wiatr wieje, kędy chce” – to nieświadoma pars pro toto (część za całość) całej duchowej katastrofy. Wiatr, który „wieje” przez współczesną kulturę, to nie Duch Święty, lecz duch rewolucji, o którym pisał św. Pius X w encyklice Pascendi – „trujący powiew, który zaraża światłem wolnym od wszelkich zasad”.
W obliczu takiej apostazji katolicy mają obowiązek odmówić udziału w tej „zabawie w wietrzne dni”, przypominając słowa św. Pawła: „Niech was nie zwodzą różne i obce nauki; dobrze bowiem jest umacniać serce łaską, a nie pokarmami” (Hbr 13, 9). Tylko powrót do integralnej wiary katolickiej, sprzed modernistycznej rewolucji, może być lekarstwem na tę kulturę zniszczenia.
Za artykułem:
Kilku się biło, jeden skorzystał. 50. festiwal filmowy w Gdyni (wiez.pl)
Data artykułu: