Portal „Tygodnik Powszechny” (7 października 2025 r.) publikuje obszerny artykuł Michała Walkiewicza gloryfikujący karierę aktora Leonardo DiCaprio. Autor kreuje go na „ostatniego tyranozaura Hollywood”, analizując ewolucję od młodzieńczych ról do „dojrzałych” kreacji w filmach Paula Thomasa Andersona i Martina Scorsese. Tekst przybiera formę hagiograficznego opisu, przeplatanego analizą sześciu kluczowych „memów” z udziałem aktora – od „Wielkiego Gatsby’ego” po „Wilka z Wall Street”. Walkiewicz zachwyca się „artystyczną podróżą” DiCaprio, chwaląc jego zdolność do „przestawiania zwrotnicy” i „sprowadzania kina akcji na poziom moralitetu”. W tle przewijają się wątki ekologicznego aktywizmu gwiazdy oraz jej kontrkulturowego dziedzictwa (ojciec aktora jako twórca undergroundowych komiksów). Artykuł wieńczy zestawienie „niedocenionych ról” DiCaprio, w tym kontrowersyjnej kreacji w „Celebrity” Woody’ego Allena.
Kult jednostki w służbie relatywizmu
Gdyby zestawić powyższy kadr ze „Zjawy” z dowolną fotografią aktora z lat 90., można dojść do wniosku, że mówimy nie tylko o dwóch różnych osobach, ale i odmiennych filozofiach sztuki aktorskiej – pisze autor, nie dostrzegając zasadniczego problemu. Cały wywód sprowadza się do bałwochwalczego kultu jednostki, gdzie „artystyczna transformacja” oznacza jedynie coraz głębsze zanurzenie w moralnym bagnie. Wspomniane filmy – od „Wilka z Wall Street” po „Wyspę tajemnic” – konsekwentnie promują antychrześcijańskie wartości: chciwość, rozwiązłość, przemoc i spirytyzm.
Kościół zawsze ostrzegał przed zgubnym wpływem spectaculorum pernicie (zgubnych widowisk). Już w 1936 r. Pius XI w encyklice Vigilanti cura podkreślał, że kino musi „służyć świętej sprawie ludzkiego wychowania”. Tymczasem dorobek DiCaprio stanowi przeciwieństwo tych zasad. Jego rola Calvina Candiego w „Django” kwestionuje samo pojęcie grzechu przeciwko miłosierdziu, gdyż handlarz niewolników zostaje przedstawiony jako figura groteskowa, a nie potępiona moralnie. Podobnie Jordan Belfort z „Wilka z Wall Street” – mimo pozornej krytyki – staje się ikoną popkultury, czego dowodzą miliony udostępnień memów z „rozwalonymi studolarówkami”.
Hipokryzja ekologicznego mesjanizmu
Artykuł bezkrytycznie powiela narrację o „aktywizmie klimatycznym” DiCaprio, pomijając jego rażącą hipokryzję. Podczas gdy aktor „łoży miliony dolarów na ochronę oceanów”, jego styl życia – prywatne odrzutowce, jachty, liczne rezydencje – stanowi zaprzeczenie ewangelicznego ubóstwa. Młodziutkie partnerki, jachty, luksusowe apartamenty i prywatne wyspy czynią z niego relikt zapomnianej epoki – przyznaje wprawdzie autor, ale tylko po to, by zaraz usprawiedliwić ten hedonizm „artystyczną koniecznością”.
Kościół od wieków naucza, że Mundus tradidit se illi (świat oddał się jemu) – o ile człowiek nie podporządkuje dóbr materialnych wyższym celom. Pius XI w Quas primas podkreślał, że Chrystus Król żąda panowania nad wszelkimi sferami życia, w tym nad gospodarką i ekologią. Tymczasem pseudoekologiczne zaangażowanie DiCaprio to jedynie przykład „zielonego kapitalizmu”, gdzie ochrona środowiska staje się pretekstem do budowania osobistej marki i unikania realnego nawrócenia.
Demoralizujący wpływ „sztuki zaangażowanej”
Najbardziej niepokojący jest entuzjazm, z jakim autor artykułu opisuje filmy promujące degenerację obyczajową. Wspomnienie roli w „Celebrity” Woody’ego Allena – reżysera oskarżanego o molestowanie – oraz dzikie party w rytm popowych szlagierów z „Niebiańskiej plaży” ukazuje głęboką dezintegrację współczesnej kultury.
Święte Oficjum w dekrecie Lamentabili sane exitu (1907) potępiło wszelkie próby podważania obiektywnej moralności poprzez sztukę. Tymczasem Walkiewicz zachwyca się, że DiCaprio w swoich najbardziej niepoważnych wcieleniach okazał się najpoważniejszym współczesnym aktorem. To klasyczny przykład modernistycznej dialektyki, gdzie grzech staje się „głębią artystyczną”, a rozwiązłość – „autentycznością przeżycia”.
„Tygodnik Powszechny” jako tuba antykultury
Opisywany artykuł stanowi część szerszego problemu apostazji intelektualnych elit. Redakcja „Tygodnika” – która niegdyś szczyciła się powiązaniami z osobistościami formatu ks. Józefa Tischnera – dziś bezrefleksyjnie promuje twórców jawnie wrogich chrześcijaństwu. Wspomnienie o „wielkim dorobku” Martina Scorsese, który w „Ostatnim kuszeniu Chrystusa” dokonał świętokradzkiej profanacji, mówi samo za siebie.
Jak zauważył Pius X w Pascendi Dominici gregis, moderniści dążą do „unieważnienia wszystkiego, co w religii nadprzyrodzone”. Artykuł o DiCaprio doskonale wpisuje się w ten schemat: brak jakiejkolwiek wzmianki o odpowiedzialności artysty przed Bogiem, o sakramencie pokuty, o obowiązku wynagradzania za zgorszenia. Zamiast tego mamy bełkot o „heroizmie w skromnych gestach” i „moralitetach ukrytych w kinie akcji”.
Ku prawdziwej sztuce ku chwale Bożej
Katolik nie może pozostać obojętny wobec zjawiska gloryfikacji takich postaci jak DiCaprio. Jego filmy – od „Titanica” promującego przedmałżeńskie współżycie, po „Zjawę” osnutej wokół spirytyzmu – stanowią realne zagrożenie dla dusz. Kościół zawsze wiedział, że corruptio optimi pessima (zepsucie najlepszych jest najgorsze). Talent aktorski wykorzystany do szerzenia zła jest szczególnym rodzajem świętokradztwa.
W czasach, gdy struktury posoborowe zajmują się „ekologią dusz” i dialogiem z antykulturą, obowiązkiem katolików pozostaje budowanie prawdziwej sztuki ku chwale Bożej. Jak pisał Pius XII w Musicae sacrae disciplina, sztuka powinna „wznosić umysł do Boga”. Tymczasem dorobek DiCaprio i jemu podobnych to tylko kolejne ogniwo w łańcuchu neopogańskiej rebelii przeciwko Królestwu Chrystusowemu.
Za artykułem:
Sześć najlepszych memów: filmowa droga Leonarda DiCaprio (tygodnikpowszechny.pl)
Data artykułu: 07.10.2025