„Bez reszty” jako manifestacja posoborowego nihilizmu: rozpad wiary w obliczu śmierci
Portal Więź.pl (11 października 2025) prezentuje recenzję filmu „Bez reszty” Jakuba Prysaka jako rzekomo głęboką refleksję o przemijaniu. W rzeczywistości jest to jednak przejmujący dokument duchowej pustki generacji wychowanej na posoborowym relatywizmie. Opowieść o młodej parze zmagającej się z nieuleczalną chorobą kobiety sprowadza tajemnicę życia i śmierci do estetyzowanego aktu rozpaczy, gdzie Bóg został zastąpiony przez „złośliwość wszechświata” – bezosobowy fatalizm będący kwintesencją modernizmu potępionego w dekrecie Lamentabili (Św. Oficjum, 1907).
„Kamera pokazuje twarz mężczyzny, patrzącego w ciemność. Jest w tej twarzy niby łagodny uśmiech, a tak naprawdę rozpacz”.
Ta kluczowa scena, wychwalana przez recenzenta jako „znakomita”, demaskuje teologiczne bankructwo całej produkcji. Gaszenie świecy i „zniknięcie” kobiety to nie subtelna metafora, lecz heretycka negacja nieśmiertelności duszy, sprzeczna z dogmatem o osobowej egzystencji po śmierci (Sobór Laterański V, 1513). W świecie pozbawionym nadprzyrodzonej nadziei, śmierć staje się absolutnym kresem – dokładnie jak nauczali moderniści, według których „dogmaty […] są tylko interpretacją faktów religijnych” (propozycja 22 potępiona w Lamentabili).
Naturalistyczna redukcja sacrum
Autor recenzji, zachwycając się „znakomitym” pomysłem reżysera, zupełnie przeocza, że film:
– Pomija sakramentalny wymiar cierpienia, który w katolicyzmie jest udziałem w Ofierze Krzyżowej (Kol 1, 24).
– Zastępuje modlitwę zaklęciami („Pokażę ci sztuczkę!”) – co stanowi niebezpieczne granie z okultyzmem.
– Przedstawia małżeństwo jako czysto ludzki kontrakt, ignorując jego charakter jako nierozerwalnego sakramentu (Trid. Sess. XXIV).
Wyzierający z tekstu zachwyt dla wiersza Konstantinosa Kawafisa („mojego ukochanego”) to kolejny symptom apostazji intelektualnej. Gdy w obliczu śmierci cytuje się pogańskiego poetę zamiast św. Pawła czy św. Teresy z Avili, widać jak „duchowa pustka nowoczesności” (Pius X, Pascendi) pochłania nawet tych, którzy udają głęboką refleksję.
Kult rozpaczy jako owoc posoborowej dewastacji
Stwierdzenie recenzenta, że „funkcjonujemy tylko dlatego, że potrafimy zapominać i jednocześnie pamiętać” to czysta filozofia Sartre’a w katolickim przebraniu. Tymczasem Kościół zawsze nauczał, że fundamentem ludzkiej egzystencji jest memoria Dei – pamięć o Bogu (Św. Augustyn, Wyznania X).
Filmowa elegia, w której „Bóg nas opuszcza jak Antoniusza” (sic!), stanowi dokładne odwzorowanie modernistycznej herezji potępionej już w syllabusie Piusa IX (1864): „Nie ma innego objawienia poza tym, które wypływa z rozwoju ludzkiej świadomości” (propozycja 5). Gdy portal związany z posoborowym środowiskiem prezentuje to jako „personalistyczne spojrzenie”, ujawnia się cały dramat współczesnej pseudo-duchowości: humanizm zastępujący łaskę, uczucia wypierające wiarę, estetyzacja rozpaczy zamiast modlitwy.
Milczenie o Chrystusie Królu
Najcięższym zarzutem wobec filmu i jego apologetów jest całkowite wymazanie Chrystusa jako Pana życia i śmierci. W świecie, gdzie „ciemność przyjdzie na pewno” (jak pisze recenzent), nie ma miejsca na Zbawiciela, który zwyciężył grzech i śmierć. To jawna negacja słów św. Pawła: „Gdzie jest, o śmierci, twoje zwycięstwo?” (1 Kor 15,55).
Gdyby autorzy sięgnęli do encykliki Quas Primas Piusa XI (1925), zrozumieliby, że prawdziwa odpowiedź na ludzką bezradność brzmi: „Christus vincit, Christus regnat, Christus imperat”. Tymczasem ich dzieło to jedynie „wspaniałość ostatnia” rozpadającego się świata, który odrzucił swego Króla. W obliczu takiej duchowej klęski, katolik może tylko powtórzyć za Psalmistą: „Niebiosa głoszą chwałę Boga” (Ps 19,2) – nawet gdy ludzkie kino głosi tylko rozpacz.
Za artykułem:
„Bez reszty” i znikanie świata. Dla takich scen oglądamy filmy (wiez.pl)
Data artykułu: