Portal Więź.pl (27 października 2025) przedstawia recenzję filmu Michała Kwiecińskiego „Chopin, Chopin!” jako opowieść o „cierpiącym geniuszu”, którego jedyną miłością była muzyka. Autor tekstu, „ks.” Andrzej Luter, zachwyca się kreacją Eryka Kulma ukazującą kompozytora jako istotę „żyjącą na granicy życia i śmierci”, tworzącą „niemal nieśmiertelną” sztukę wyzwoloną z materii. W całym wywodzie pobrzmiewa modernistyczna herezja absolutyzująca ludzkiego ducha przy całkowitym milczeniu o nadprzyrodzonym wymiarze sztuki.
Fałszywa mistyka „czystej sztuki”
„Muzyka Chopina pozwalała kiedyś i pozwala dziś ocalić ducha w świecie skażonym rozkładem” – pisze recenzent, ujawniając rdzeń neopogańskiej wizji sztuki jako substytutu religii. Teza ta stanowi jawną negację nauczania Piusa XII, który w encyklice Musicae sacrae disciplina (1955) przypominał: „Najwyższym przeznaczeniem muzyki jest oddawanie czci Bogu oraz budowanie dusz w cnocie”. Tymczasem film Kwiecińskiego, wedle opisu recenzenta, przedstawia twórczość jako proces autotelicny:
„Fryderyk nie pozwalał sobie na taryfę ulgową, dlatego również te «lżejsze» utwory okazują się arcydziełami”
.
Kompletny brak odniesienia do katolickiego rozumienia sztuki jako ancilla theologiae (służebnicy teologii) odsłania heretyckie przesłanie dzieła. W scenie klasztornej w Valldemossie – jak relacjonuje „ks.” Luter – Chopin miał przeżywać „najmocniejsze przeżycia metafizyczne”, podczas gdy jedynym źródłem autentycznej metafizyki jest łaska uświęcająca płynąca z sakramentów Kościoła. Twórcy ukryli fakt, że kartuzi z Valldemossy zostali usunięci w 1835 roku na mocy dekretu kasacyjnego masona Juana Álvareza Mendizábala, co czyniło z klasztoru symbol antykatolickich prześladowań, nie zaś „azyl sztuki”.
Dramat człowieka bez Boga
Opisywana przez recenzenta postać Chopina jako „artysty-ascety” to karykatura prawdziwego ascetyzmu katolickiego. „Tworzył swoje najwybitniejsze utwory ze świadomością powolnego umierania” – czytamy, podczas gdy Kościół naucza, że cierpienie nabiera wartości jedynie przez zjednoczenie z Ofiarą Krzyża (Pius XII, Mystici Corporis Christi). Film pomija kluczowy fakt głębokiej pobożności kompozytora, potwierdzonej listami zawierającymi inwokacje: „Jezu, daj siły, daj zdrowie dla mnie i dla nas” (list do rodziny, 1848).
Scena „ukrzyżowanego” mężczyzny na wozie epidemicznym odarta jest z chrystologicznego wymiaru cierpienia, sprowadzona do naturalistycznej groteski. Tymczasem Leon XIII w Quod apostolici muneris (1878) ostrzegał: „Gdy usunie się krzyż z miejsc publicznych, cierpienie staje się jedynie absurdem”. Recenzent entuzjazmuje się wizją „Piękna trwającego wiecznie”, zapominając, że według św. Augustyna (De vera religione) tylko Bóg jest Pulchritudo antiqua et nova (Pięknem dawnym i nowym).
Zepsucie moralne ukryte pod płaszczem sztuki
Relacja z Georges Sand – przedstawiona przez recenzenta jako „metafizyka miłości i niemiłości” – to w istocie apologeta konkubinatu potępionego przez Sobór Trydencki (sesja XXIV, kan. 7). Pominięcie w filmie wątku antykatolickiej postawy pisarki (autorki powieści Lelia gloryfikującej rozwiązłość) stanowi zamach na prawdę historyczną. Jak przypomina Pius XI w Casti connubii (1930): „Nieczyste związki sprzeciwiają się prawu Bożemu i naturze, nie mogą być usprawiedliwione żadnymi względami artystycznymi”.
Kreacja „ks.” Lutra zdradza typowo modernistyczne pomieszanie pojęć, gdy zachwyca się „duchowością muzyczną” Vincenta Onga wykonującego utwory Chopina „w sposób transcendentny”. Transcendencja w rozumieniu katolickim (Dei Verbum Soboru Watykańskiego I) oznacza wyłącznie przekroczenie stworzenia ku Stwórcy, nie zaś – jak chce recenzent – emocjonalne uniesienie wywołane grą fortepianową.
Rewolucyjny ferment zamiast ładu Bożego
Szczególnie jaskrawy jest fragment opisujący scenę rewolucji 1848 roku, gdzie „młoda kobieta, rewolucjonistka, gra na fortepianie nokturn Chopina”, co ma symbolizować rzekomą uniwersalność sztuki przekraczającej „wszystkie barykady”. Tymczasem Grzegorz XVI w Mirari vos (1832) potępił ideę wolności rewolucyjnej jako „potworny i zgubny błąd”, zaś Pius IX w Syllabusie (propozycja 63) przypomniał, że „nie wolno burzyć porządku ustanowionego przez Boga”.
Fakt, że recenzent uznaje za pozytywne oderwanie muzyki od „polskości” (chwaląc brak „wierzb i pól mazowieckich”), zdradza kosmopolityzm sprzeczny z katolicką nauką o narodach. Jak nauczał Pius XII w przemówieniu do młodzieży ACLI (1953): „Miłość ojczyzny jest naturalnym rozwinięciem IV przykazania Dekalogu”.
Teologia pustki
Najcięższym zarzutem wobec filmu i jego apologety jest całkowite przemilczenie katolickiego wymiaru śmierci Chopina. Historyczne świadectwa (m.in. księdza Aleksandra Jełowickiego) potwierdzają, że kompozytor przyjął ostatnie namaszczenie, spowiadał się i odnowił akt zawierzenia Bogu. Tymczasem Kwieciński przedstawia agonię jako jedynie „kres nadejdzie w wieku 38 lat” – co stanowi jawną kpinę z katolickiej ars moriendi.
Recenzja „ks.” Lutra utrwala najgorsze oblicze posoborowej deformacji – redukcję wiary do estetycznych uniesień, zastąpienie łaski natchnieniem artystycznym, przemianę Krzyża w narzędzie dramaturgii. W świecie, gdzie „duchowość” oderwała się od sakramentów, a Piękno od Boga, film o Chopinie staje się mimowolnym pomnikiem superbia diaboli (pychy diabelskie) – tej samej, która każe człowiekowi sądzić, że sztuką zbawi świat.
Za artykułem:
„Chopin, Chopin!”. Spróbuj nie słyszeć (wiez.pl)
Data artykułu:








