Portal „Tygodnik Powszechny” (28 października 2025) relacjonuje fenomen masowego zainteresowania wystawami malarstwa Chełmońskiego i Boznańskiej, przedstawiając go jako dowód „pojemności ludzkiej głowy” zdolnej pomieścić zarówno „galerie malarstwa, jak i galerie handlowe”. Autorka, Olga Drenda, z satysfakcją konstatuje upadek „żenującej mielizny” dzielącej kulturę na „albo-albo”, dowodząc, że współczesny człowiek może równocześnie „słuchać disco polo i Renaty Przemyk”, oglądać „głupie filmiki” i zachwycać się „Odlotem żurawi”. Tekst stanowi klasyczny przykład modernistycznej redukcji kultury do poziomu naturalistycznej rozrywki, całkowicie odciętej od jej nadprzyrodzonego celu.
Estetyczny indyferentyzm jako owoc apostazji
„Przeciętna ludzka głowa jest pojemna i wcale nieszczególnie (na szczęście) poszufladkowana”
To zdanie-klucz demaskuje antropologiczną rewolucję założoną w tekście: redukcję człowieka do poziomu biologicznego organizmu sterowanego popędem ku przyjemności. Brak jakiegokolwiek odniesienia do duszy rozumnej (anima rationalis), do hierarchii władz duchowych czy nadprzyrodzonego powołania człowieka odsłania czysto materialistyczne przesłanie. Gdy Pius XI w Quas primas ogłaszał Chrystusa Królem wszystkich dziedzin życia, w tym kultury, podkreślał, że „ludzie prywatnie i publicznie uznając nad sobą władzę królewską Chrystusa” staną się „świadomi tej łączności, która ich jednoczy”. Tymczasem Drenda proponuje pseudohumanistyczny synkretyzm, gdzie sztuka sakralna i disco polo zrównane są w „pojemnej głowie” konsumenta.
„Wielka samoregulacja” czy duchowa anarchia?
Autorka wprowadza niebezpieczną iluzję „potencjału samoregulacji”, który rzekomo kieruje człowieka ku „bliskiemu, naocznemu kontaktowi” z malarstwem. To jawna herezja immanentyzmu religijnego potępiona w dekrecie Lamentabili sane exitu (1907): „Prawda zmienia się wraz z człowiekiem, ponieważ rozwija się wraz z nim, w nim i przez niego” (propozycja potępiona nr 58). Kościół zawsze nauczał, że bez łaski oświecającej rozum, człowiek nie jest zdolny do prawdziwej kontemplacji piękna – które jest przecież transcendentalium, jednym z imion Boga. Proces twórczy Chełmońskiego redukowany jest tu do „chwalebnej dziobaniny kryjącej się za dwuwymiarowym przedstawieniem” – czyli do poziomu technicznej sprawności, całkowicie pomijając aspekt imitacji Bożego piękna (imitatio Dei), o którym pisał św. Tomasz z Akwinu.
Milczenie o sztuce jako środku zbawienia
Najcięższym zarzutem wobec tekstu jest całkowite pominięcie nadprzyrodzonej funkcji sztuki. Ars sacra w tradycji katolickiej zawsze służyła jako via pulchritudinis – droga prowadząca przez piękno do Boga. Tymczasem Drenda przedstawia kontakt ze sztuką jako akt czysto emocjonalnej autosatisfakcji: „tym razem zobaczysz w nim coś, co cię znów poruszy”. To estetyczny odpowiednik religijnego sentymentalizmu potępionego przez Piusa VI w konstytucji Auctorem fidei (1794). Gdy Leon XIII w Inscrutabili Dei consilio (1878) pisał, że „sztuki piękne (…) powinny być uważane za wielkich sprzymierzeńców religii”, precyzował zarazem ich funkcję: „pomagać umysłowi wznieść się od rzeczy widzialnych do kontemplacji niewidzialnych”. W analizowanym artykule sztuka staje się celem samym w sobie – co jest klasycznym przejawem bałwochwalstwa kulturowego.
Demokracja gustów jako narzędzie dezintegracji
Promowany przez autorkę model „kultury bez hierarchii” to wprost realizacja potępionych zasad rewolucji francuskiej. Gdy Pius IX w Syllabus errorum (1864) potępiał tezę, że „każdy człowiek jest wolny w przyjęciu i wyznawaniu tej religii, którą uzna za prawdziwą pod kierunkiem światła rozumu” (propozycja 15), uderzał właśnie w ten relatywizm, który Drenda rozciąga na sferę estetyki. Równouprawnienie disco polo i symfonii Beethovena to logiczna konsekwencja tezy, że „żadna religia nie ma prawdy wyłącznej” – co Pius XI nazwał w Quas primas „odstępstwem od Chrystusa (…) źródłem wszelkiego zła”.
Kultura jako symptom kryzysu
Opisywany fenomen masowego „tłoczenia się w kolejkach” do muzeów przy jednoczesnym konsumowaniu „głupich filmików” nie jest – wbrew optymizmowi autorki – dowodem zdrowia kulturowego, ale symptomem głębokiej dezintegracji. Jak nauczał Pius XII w Mediator Dei (1947), „człowiek współczesny, odcięty od nadprzyrodzoności, rzuca się w objęcia naturalizmu, który mu obiecuje złudne szczęście”. Estetyczny konsumpcjonizm lansowany w tekście to kulturalne odbicie teologicznego modernizmu – systemu, w którym – jak pisał św. Pius X w Pascendi – „uczucia religijne wypływają (…) z potrzeby duszy, która spontanicznie przejawia się w człowieku”.
Zamiast zakończenia: aborcja sacrum
Najwymowniejszym znakiem duchowego bankructwa prezentowanej wizji jest językowa profanacja sacrum. Gdy Drenda pisze o „zachwycie” nad obrazami, używa terminologii typowej dla opisu doznań konsumenckich: „widziane wiele razy w setkach reprodukcji, na pocztówkach, notatnikach i kubkach”. To estetyczny odpowiednik „Komunii na rękę” – profanatio pulchritudinis, która zamiast prowadzić do Transcendencji, sprowadza dzieło do poziomu gadżetu. W świecie, gdzie „Żurawie Chełmońskiego” i „głupie filmiki” zrównane są w „pojemnej głowie”, spełnia się przepowiednia Piusa XI: „Gdy Boga i Jezusa Chrystusa usunięto z praw i z państw (…), zburzone zostały fundamenty pod tąż władzą”. Kultura bez Chrystusa Króla staje się areną walki o rząd dusz – i to właśnie obserwujemy w tekście „Tygodnika Powszechnego”.
Za artykułem:
Byłeś na Boznańskiej? Widziałaś Chełmońskiego? Skąd te kolejki? (tygodnikpowszechny.pl)
Data artykułu: 28.10.2025








