Portal „Tygodnik Powszechny” (6 listopada 2025) przedstawia serial „Heweliusz” jako „imponującą produkcję” eksplorującą katastrofę promu „Jan Heweliusz” z 1993 roku. Autor zachwyca się „wielkoskalowym spektaklem” rekonstruującym wydarzenia oraz „gęstym dramatem sądowym” koncentrującym się na domniemanej winie kapitana Andrzeja Ułasiewicza (Borys Szyc). Katastrofa ukazana jest jako „chaos, ciemność i groza” z niemal „cielesnym udziałem widza”, podczas gdy wątki poboczne obejmują „brudne gabinetowe rozgrywki” i „tajne akcje służb specjalnych”. Recenzent chwali „brak fałszywego heroizmu” oraz „nostalgiczne mrugnięcia” do lat 90., lecz krytykuje „niepotrzebne naddatki” w postaci drastycznych scen rozkładu ciał.
Naturalistyczna redukcja tragedii do spektaklu zmysłów
Opis serialu jako „widowiska miażdżącego rozmachem” demaskuje fundamentalny błąd antropologiczny: redukcję człowieka do wymiaru cielesno-emocjonalnego. Immersyjność doświadczenia – fetyszyzowana przez sceny „zamkniętych w niesprawnych trzewiach promu” czy „wrzucenia w zimne bałtyckie głębiny” – służy tu wyłącznie wzbudzeniu fizjologicznego przerażenia, całkowicie pomijając nadprzyrodzony wymiar cierpienia i śmierci. Gdzie modlitwa konających? Gdzie krzyż na tonącym okręcie? Gdzie kapłan udzielający ostatniego namaszczenia? Milczenie o tych realiach nie jest przypadkowe – to świadomy wybór hermeneutyki naturalistycznej, odrzucającej katolicką koncepcję ars moriendi (sztuki dobrej śmierci).
„Pośród modlitw, przekleństw, kwiku przewożonych na promie świń i szalejącego żywiołu przebija głucho dudniący ambient”
Zestawienie „modlitw” z „kwikiem świń” w jednym zdaniu nie jest niewinnym chwytem retorycznym. To celowe zrównanie sacrum i profanum, typowe dla modernistycznej mentalności odrzucającej hierarchię bytów. Jak nauczał św. Pius X w encyklice Pascendi Dominici gregis, moderniści „mieszają Boga z światem”, redukując religię do „uczucia wewnętrznego”. W serialowej wizji modlitwa staje się jedynie elementem „chaosu”, równie pierwotnym i niezrozumiałym jak odgłosy zwierząt.
Kult traumy zamiast teologii krzyża
Recenzent zachwyca się postaciami „złamanymi żałobą” i „straumatyzowanymi”, szczególnie wysławiając „antyczną” metamorfozę Anety (Justyna Wasilewska) „zastraszanej, szantażowanej, niesionej zemstą”. Ta estetyzacja ludzkiego upadku stanowi jawną negację katolickiej nauki o wynagradzającej wartości cierpienia. Gdzie podziała się możliwość ofiarowania bólu w intencji zbawienia dusz? Gdzie nawrócenie przez krzyż? Zamiast tego otrzymujemy psychologizującą opowieść o „społecznej niesprawiedliwości” i „fatalnej pomyłce”, całkowicie pomijającą możliwość łaski uświęcającej w obliczu śmierci.
Krytyka „żerowania na tragedii” poprzez pokazywanie rozkładających się ciał to hipokryzja w świecie, który odrzucił memento mori. Podczas gdy Kościół uczył szacunku dla doczesnych szczątków jako „świątyni Ducha Świętego” (1 Kor 6,19), serial redukuje ciało do mięsa podległego prawom fizyki. To logiczna konsekwencja przyjęcia materialistycznej antropologii – jeśli człowiek jest tylko „ewoluującym zwierzęciem”, jego śmierć nie różni się od padliny.
Transformacja ustrojowa jako grzech pierworodny
Nostalgiczne opisy „brzydkich wzorzystych swetrów”, „kawy plujki” i „siedmiocyfrowych cen” służą budowaniu mitu założycielskiego III RP jako „epoki przejściowej” między komunizmem a „nowym, uwłaszczonym światem”. Ten marksistowski schemat historii całkowicie ignoruje katolicki model dziejów jako pola walki między Królestwem Chrystusa a królestwem szatana. Jak przypominał Pius XI w Quas primas, „Cały ród ludzki podlega władzy Jezusa Chrystusa”, a żadne przemiany polityczne nie zwalniają z obowiązku podporządkowania państwa prawu Bożemu.
„W tamtych przejściowych czasach działanie aparatu państwowego miało jeszcze wiele wspólnego z epoką słusznie minioną, a już napierało to nowe, uwłaszczone, fałszywie kolorowe, niemniej drapieżne”
To zdanie demaskuje prawdziwy cel produkcji: nie rozliczenie z przeszłością, ale legitymizację liberalnego projektu III RP jako „mniejszego zła”. Brak jakiejkolwiek wzmianki o dechrystianizacji Polski po 1989 roku, niszczeniu rodzin przez rozwody, aborcyjnemu ludobójstwu czy mafijnym prywatyzacjom – to nie przeoczenie, ale świadome przemilczenie. Serial wpisuje się w narrację „grubej kreski”, gdzie jedynymi ofiarami transformacji są ci, którzy nie zdążyli się „uwłaszczyć”.
Fałszywy ekumenizm w służbie rewizjonizmu historycznego
Wymownym pominięciem jest całkowite przemilczenie katolickiego charakteru załogi i pasażerów „Heweliusza”. W rzeczywistości na tonącym promie znalazł się krzyż z kaplicy pokładowej, który – jak relacjonowali świadkowie – dryfował po wodzie wśród ofiar. Dla twórców serialu ten symbol był jednak niewygodny, gdyż przeczy narracji o „ślepym losie” i „obojętnej naturze”. Przemilczenie obecności krzyża to akt ideologicznej cenzury, mający zatrzeć ślady katolickiej tożsamości narodu nawet w godzinie śmierci.
Równie znaczące jest zestawienie „Heweliusza” z wcześniejszym serialem twórców „Wielka woda” o powodzi z 1997 roku. Tworzy to pseudoteologiczną narrację o Polsce jako kraju przeklętym przez naturę, gdzie katastrofy są „karą” za grzechy transformacji. To świecka parodia koncepcji castigatio Dei (kary Bożej), pozbawiona jednak możliwości odkupienia przez pokutę. Jak zauważył św. Augustyn w Państwie Bożym, „Bóg karze tych, których kocha” (Hb 12,6), by doprowadzić ich do nawrócenia – tymczasem serial oferuje tylko terapię traumy i sądową zemstę.
Estetyka zgnilizny jako wyznanie wiary
Chwalenie „dynamicznego montażu” i „cielesnego udziału widza” w scenach śmierci odsłania prawdziwy kulturowy projekt: stworzenie liturgii świeckiego cierpienia, gdzie ofiara ludzka staje się spektaklem, a widz – voyeurem udręki. Ta estetyczna przemocy odpowiada dokładnie opisanej przez Piusa X w Lamentabili sane modernistycznej tendencji do „mieszania prawdy z fałszem”, gdzie szok zastępuje kontemplację, a fizjologiczny odruch – akt wiary.
Ostatecznie „Heweliusz” okazuje się pomnikiem wystawionym nie ofiarom katastrofy, ale ideologii antropocentryzmu, gdzie człowiek – pozbawiony łaski, pozbawiony nadziei zmartwychwstania – może jedynie konać w „dudniącym ambientzie” własnej rozpaczy. W świecie, który odrzucił Chrystusa Króla, nawet śmierć przestaje być bramą do wieczności, stając się jedynie „niepotrzebnym naddatkiem” do życia pozbawionego transcendencji.
Za artykułem:
„Heweliusz”: ta katastrofa udała się polskiemu kinu (tygodnikpowszechny.pl)
Data artykułu: 06.11.2025








