Kłamliwy wizerunek Chopina jako celebryty bez duszy
Portal Tygodnik Powszechny (3 października 2025) relacjonuje film Michała Kwiecińskiego „Chopin, Chopin!” jako próbę modernistycznej dekonstrukcji postaci kompozytora, sprowadzonej do roli „figlarnego dandysa” i „celebryty kroczącego ku śmierci na pełnej petardzie”. Recenzentka Anita Piotrowska chwali „kreatywne potraktowanie XIX-wiecznych realiów”, lecz ubolewa nad brakiem odpowiedzi na pytanie: dlaczego Chopin wielkim artystą był. Filmowa biografia pomija całkowicie katolickie dziedzictwo kompozytora, redukując jego życie do fizjologicznego umierania i salonowych anegdot.
Duchowa amputacja geniusza
Twórcy dokonują duchowej amputacji Fryderyka Chopina, usuwając z jego portretu kluczowy element: nieugiętą wiarę katolicką, która przenikała życie i twórczość kompozytora. Jak zaznacza Pius XI w Quas primas: „Chrystus musi panować w umysłach ludzi, którzy powinni zaczerpnąć prawdy od Niego i przyjąć ją posłusznie”. Tymczasem filmowy Chopin to jedynie „człowiek na świeczniku, osamotniony w tłumie”, pozbawiony jakiegokolwiek związku z transcendencją. Jedyne „westchnienie ulgi” budzi w widzach jego śmierć – co stanowi wymowny symbol naturalistycznej redukcji człowieka do poziomu konającego zwierzęcia.
„Chopin umiera w tym filmie wielokrotnie i na raty”
– przyznaje recenzentka, nie dostrzegając bluźnierczego charakteru takiej konwencji. W katolickim ujęciu śmierć jest transitus (przejściem) do życia wiecznego, nie zaś fizjologicznym procesem wartym „cichego westchnienia ulgi”. Pominięcie modlitwy, sakramentów czy ostatniego namaszczenia u schorowanego kompozytora (które historycznie miały miejsce!) to celowe wymazanie religijnego wymiaru śmierci, potępione już w dekrecie Lamentabili sane exitu (1907): „Dogmaty są prawdami pochodzenia Bożego, nie zaś interpretacją faktów religijnych”.
Muzyka bez Stwórcy
Recenzja z uznaniem opisuje „wyciągnięcie muzyki Chopina z konkursu chopinowskiego i wagonu Pendolino” poprzez „kontrapunktowanie współczesną elektroniką”. To klasyczny przykład modernistycznej profanacji sztuki sakralnej. Jak przypomina Pius X w Pascendi dominici gregis, moderniści „przeczują, że dogmaty są niezmienne, twierdząc, iż podlegają ewolucji”. Muzyka Chopina – głęboko zakorzeniona w katolickiej duchowości i liturgii – zostaje tu potraktowana jako surowiec do awangardowych eksperymentów, oderwany od swego nadprzyrodzonego źródła.
Gdy Piotrowska pisze, że „widz chciałby sobie przypomnieć, dlaczego Chopin wielkim artystą był”, nie dostrzega zasadniczego punktu: geniusz kompozytora płynął z wierności lex orandi, lex credendi (prawo modlitwy jest prawem wiary). Jego preludia, mazurki czy sonaty były modlitwą przekutą w dźwięki, nie zaś – jak sugeruje film – efektem „powolnego umierania” czy „wewnętrznego radaru skierowanego w stronę muzyki”.
Schyłkowy Paryż jako metafora apostazji
Opisany w recenzji „przymglony Paryż” z „epidemią cholery i radykalizującymi się nastrojami społecznymi” to precyzyjna – choć nieuświadomiona przez autorkę – metafora kryzysu duchowego XIX wieku. Pius IX w Syllabusie błędów (1864) potępiał właśnie takie „zeświecczone społeczeństwa”, gdzie „Kościół ma być oddzielony od państwa” (błąd nr 55). Filmowe pominięcie roli katolickich środowisk emigracyjnych (do których Chopin przecież należał!) oraz milczenie o jego przyjaźni z księżmi zmartwychwstańcami świadczy o celowej laicyzacji historii.
„Chopin na dodatek zostaje uśmiercony za życia przez miejską plotkę”
– zauważa Piotrowska, nie rozumiejąc, że to echo prawdziwej spirali oszczerstw, jakie spotykały kompozytora ze strony liberalno-masońskich kręgów, wrogo nastawionych do jego religijności. W świetle dokumentów Świętego Oficjum taką manipulację należy uznać za przejaw „modernistycznej metody historycznej”, która „prowadzi do relatywizacji dogmatów” (Lamentabili, punkty 1-7).
Antykatolicka agendy pod płaszczem sztuki
Kwieciński deklaruje chęć „stworzenia uniwersalnej przypowieści na modłę «Amadeusza»”, co w praktyce oznacza wpisanie się w nurt kulturowego modernizmu. Jak przypomina Pius X, moderniści „w historii szukają tylko samego człowieka”, negując nadprzyrodzony wymiar wydarzeń. Portret „Chopina-Zombie” (jak określa go recenzentka) to kwintesencja tej herezji: redukcja człowieka do biologicznego mechanizmu, pozbawionego duszy i przeznaczenia.
Wymowne jest też przemilczenie przez twórców ostatnich słów kompozytora: „W tej ziemi mnie zaduszą. Proszę, byście mnie rozcięli, żebym nie był pochowany żywcem”. To akt głębokiej wiary w zmartwychwstanie ciała, potwierdzony obecnością krzyża i wody święconej przy łożu śmierci. Pominięcie tych faktów na rzecz „nerwowego podążania za impulsami” stanowi zdradę historycznej prawdy na rzecz modernistycznej narracji.
Konsekwencje apostazji kultury
Ocena Piotrowskiej, iż „powstał film, który mógłby być doskonałą polską marką eksportową”, odsłania tragiczny stan współczesnej kultury. W myśl potępionych w Syllabusie błędów (nr 77-79), dzieło promuje „równość wszystkich form kultu” poprzez pominięcie religijnego wymiaru życia kompozytora. Tożsamość „eksportowej marki” buduje się tu na antykatolickiej dekonstrukcji, co stanowi jawną realizację postulatów masońskiej rewolucji kulturowej.
Jak ostrzegał Pius IX: „Kościół nie może nigdy pogodzić się z postępem, liberalizmem i współczesną cywilizacją” (błąd nr 80). Film Kwiecińskiego, chwalony za „twórcze potraktowanie XIX-wiecznych realiów”, wpisuje się dokładnie w tę potępioną logikę – przedkładając artystyczny eksperyment nad prawdę historyczną i duchową substancję człowieka.
Za artykułem:
„Chopin, Chopin!” zaczyna się wspaniale. Czego więc zabrakło? (tygodnikpowszechny.pl)
Data artykułu: 03.10.2025