Portal Tygodnik Powszechny (21 października 2025) prezentuje entuzjastyczną recenzję nowego albumu Florence and the Machine „Everybody Scream”, gloryfikującą „mroczną ekstazę”, „rytualny trans” i autodestrukcyjną postawę wokalistki. Artykuł opisuje Welch jako „niebezpieczną i uwodzicielską szamankę”, której krzyk ma „uwalniać emocje” i „prowokować do ekstatycznego przeżycia”. W tekście brak jakiejkolwiek refleksji nad duchowym niebezpieczeństwem promocji okultystycznych praktyk i kultu destrukcyjnych emocji.
Bałwochwalstwo emocji jako substytut religii
„Artystka ponownie wciela się w rolę szamanki: gotycka, ekstatyczna, pełna rytualnego transu. Jest jednocześnie niebezpieczna i uwodzicielska, przerażająca i pociągająca – prowokuje do krzyku i uwalnia emocje, pociągając widza w mroczną ekstazę”
Quod est ante pedes nemo spectat, caelesti scrutantur plagas (Nikt nie patrzy na to, co ma przed nogami, lecz wpatrują się w niebiosa – Cyceron). Współczesna kultura, odcięta od nadprzyrodzoności, zamieniła sztukę w narzędzie pogańskiej religii emocji, gdzie miejsce Boga zajmuje zbiorowy krzyk tłumu. Opis koncertów Florence Welch przypomina rytuały starożytnych kultów Dionizosa, potępione już przez Tertuliana w „De spectaculis”: „Diabelskie to igrzyska, ustanowione ku czci demonów, pełne bezecnego przepychu i wspaniałości”.
Kodeks Prawa Kanonicznego z 1917 r. w kanonie 1404 stanowi: „Wierni niech unikają przedstawień, widowisk i zgromadzeń, które są zbrodnicze lub mogą stanowić niebezpieczeństwo dla wiary lub dobrych obyczajów”. Tymczasem recenzent bezkrytycznie przyjmuje okultystyczną symbolikę teledysku, gdzie artystka świadomie odgrywa rolę kapłanki religio emocionalis – prymitywnego kultu afektów, który Pius XI w encyklice „Quas primas” nazwał „odstępstwem od wiary katolickiej prowadzącym do zburzenia porządku społecznego”.
Glorifikacja samozniszczenia jako parodia męczeństwa
„Popatrz, jak się wykańczam, krwawię na scenie” – śpiewa, opisując dosłownie, co działo się z nią w ostatnich latach, gdy koncertowanie przypłaciła zdrowiem (mimo złamanej stopy i obfitego krwawienia dokończyła jeden z występów)
Św. Augustyn w „Państwie Bożym” (XIX, 4) przestrzegał: „Gdzie nie ma miłości Boga, tam panuje miłość własna aż do pogardy Boga”. Artykuł przemilcza fakt, że heroizacja fizycznego wyniszczenia stanowi bluźnierczą parodię chrześcijańskiego męczeństwa. Podczas gdy męczennicy oddawali życie za wiarę („nemo potest implere mandatum Dei nisi qui eum diligit” – nikt nie może wypełnić przykazania Bożego, kto nie miłuje Boga – św. Fulgencjusz), Welch gloryfikuje autodestrukcję dla oklasków tłumu.
„Jak mogłabym was opuścić, kiedy wy krzyczycie moje imię?” – pytanie wokalistki odsłania sedno problemu: kult ego zastępujący kult Boga. Św. Robert Bellarmin w „De Romano Pontifice” wskazywał, że najgorszą formą bałwochwalstwa jest oddawanie czci stworzeniu zamiast Stwórcy (Rz 1,25). Tymczasem opis koncertu Welch przypomina liturgię nowej religii: „skóra napięta jak struna, kości jak pudło rezonansowe” – to język sakralizacji doświadczeń zmysłowych, który Pius X w „Lamentabili sane” potępił jako „naturalistyczne zniekształcenie prawdy objawionej”.
Milczenie o łasce i zbawieniu
Artykuł nie zawiera ani jednego odniesienia do transcendentnego wymiaru ludzkiego cierpienia. Opis poronienia i traumatycznych przeżyć artystki sprowadzony zostaje do poziomu „materiału na spektakl”, podczas gdy Kościół naucza, że „cierpienie jest szczególnym przynaglaniem Ducha Świętego ku nawróceniu” (św. Jan Chryzostom, „Homilie na Ewangelię Mateusza”). Gdy recenzent pisze o „transformacji słabości w piosenkę”, pomija fundamentalną prawdę: bez łaski Bożej żadna ludzka słabość nie może stać się drogą do uświęcenia.
Pius IX w Syllabusie błędów (1864) potępił tezę, że „człowiek może znaleźć drogę wiecznego zbawienia w każdej religii” (pkt 16), zaś Sobór Trydencki w dekrecie o usprawiedliwieniu (1547) podkreślił: „Nikt nie może być usprawiedliwiony bez zasług Chrystusa”. Tymczasem kultura masowa, reprezentowana przez takie postaci jak Welch, proponuje parareligijną pseudoterapię, gdzie miejsce modlitwy zajmuje krzyk, miejsce Eucharystii – koncert, a miejsce kapłana – szamanka.
Demoniczna natura sztuki oderwanej od Boga
Św. Tomasz z Akwinu w „Sumie przeciw poganom” (III, 1) dowodził, że „wszelki nieporządek moralny wynika z odwrócenia się od niezmiennego dobra ku dobrom zmiennym”. Recenzja bezkrytycznie przyjmuje założenie, że sztuka może być „uwodzicielska i niebezpieczna” – cechy przynależne szatanowi („subtilis et callidus” – podstępny i przebiegły) – jak gdyby sama w sobie stanowiła wartość.
Pismo Święte jednoznacznie ostrzega: „Nie znajdzie się pośród ciebie (…) nikt, kto uprawia zaklęcia, pyta duchów i widma, którzy wypytują zmarłych. Obrzydliwy jest bowiem dla Pana każdy, kto to czyni” (Pwt 18,10-12). Tymczasem teledysk Welch, pełen „gotyckiej aury” i „magii”, jest jawnym przejawem curiositas diaboli – niezdrowej fascynacji sferą zakazaną, którą św. Augustyn nazwał „pokusą wzroku prowadzącą do duchowej ślepoty”.
Kanon 1399 Kodeksu Prawa Kanonicznego z 1917 r. zabrania „książek poświęconych czarom, wróżbiarstwu, spirytyzmowi i tym podobnym zabobonom”. Kościół zawsze przestrzegał, że sztuka oderwana od Boga staje się narzędziem demonicznego zwiedzenia. Pius XII w przemówieniu do artystów (1952) podkreślał: „Kiedy sztuka przestaje być służebnicą Boga i religii, staje się służebnicą zepsucia”.
Tymczasem autor artykułu, wraz z całym światem rozrywki, bezkrytycznie promuje artystkę, która od siedemnastu lat buduje swoją karierę na eksploatacji mrocznych sfer ludzkiej psychiki. W świetle nauczania Kościoła taka „sztuka” stanowi duchową truciznę, bo – jak pisał św. Paweł – „cóż bowiem wspólnego ma światłość z ciemnością?” (2 Kor 6,14).
Za artykułem:
Nowy album Florence and the Machine: krzyk Flo stał się moim krzykiem (tygodnikpowszechny.pl)
Data artykułu: 21.10.2025








