Portal Tygodnik Powszechny (14 listopada 2025) prezentuje recenzję najnowszej ekranizacji „Frankensteina” w reżyserii Guillermo del Toro jako „imponujące wysokobudżetowe widowisko Netflixa”, w którym „ludzkie/nieludzkie dzieło” staje się pretekstem do rozważań o „współczesnych pytaniach, lękach i obsesjach”. Recenzentka Anita Piotrowska zachwyca się „kampowymi scenografiami” i „seksownym” potworem w wykonaniu Jacoba Elordiego, krytykując jedynie „nazbyt sentymentalne” potraktowanie wątku „tokstycznego ojcostwa”. W całym tekście brak jakiejkolwiek refleksji nad heretyckim przesłaniem filmu, które podważa katolicką koncepcję człowieka jako imago Dei, gloryfikując zarazem bunt przeciwko porządkowi natury ustanowionemu przez Stwórcę.
Redukcja grzechu pychy do „toksycznego ojcostwa”
Del Toro świadomie odchodzi od kluczowego wątku moralnego oryginału Mary Shelley – hybris naukowca sięgającego po boskie prerogatywy – zastępując go psychologizującym modelem „toksycznej relacji ojca i syna”. Jak słusznie zauważa recenzentka:
„osłabiając wątek moralnej odpowiedzialności naukowca (w tej roli Oscar Isaac), del Toro zanurza się w rejony toksycznego ojcostwa”
. Ta zamiana stanowi jednak nie tylko artystyczną porażkę, lecz przede wszystkim teologiczną katastrofę.
Według niezmiennego nauczania Kościoła wyrażonego w encyklice Humani generis Piusa XII (1950), eksperymenty ingerujące w naturę człowieka stanowią „grzech przeciwko godności ludzkiej i integralności natury”. Tymczasem film przedstawia doktora Frankensteina nie jako nowożytnego Fausta buntującego się przeciw Bogu, ale jako ofiarę własnych traum – co stanowi klasyczny zabieg modernistycznej hermeneutyki, relatywizującej zło poprzez psychologizację grzechu. Jak ostrzegał św. Pius X w dekrecie Lamentabili sane exitu (1907): „Kościół nie może tolerować interpretacji, które podważają obiektywną naturę grzechu poprzez redukcję do subiektywnych urazów” (propozycja potępiona nr 58).
Seksualizacja zła jako narzędzie dehumanizacji
Recenzja z satysfakcją odnotowuje, że Potwór u del Toro „nawet świeżo pozszywany z wojennych trupów przypomina antycznego herosa”, a z czasem „zaczyna być coraz bardziej cielesny, w znaczeniu ludzkim i męskim”. Ten zabieg „seksualizacji monstrum” służy jednak nie „oswojeniu obcości” – jak twierdzi autorka – lecz demontażowi katolickiej antropologii.
Podczas gdy klasyczne ujęcia ukazywały kreaturę jako żywy pomnik pychy rozumu oderwanego od łaski, del Toro celowo nadaje jej atrybuty fałszywego piękna. To nie przypadek, że „piękny potwór” przywodzi na myśl figurę Lucyfera – „najpiękniejszego z aniołów”, który przez pychę stał się uosobieniem zła. Jak nauczał papież Pius XI w encyklice Quas Primas (1925): „Niechże się nie łudzą ci, co usiłują społeczeństwo ludzkie odepchnąć od Chrystusa. Zbawiciel rodzaju ludzkiego nie może panować tam, gdzie się Go nie uznaje za Boga”. Seksualna atrakcyjność Potwora służy zatem nie „współodczuwaniu”, lecz przyciągnięciu widza do akceptacji transhumanistycznej herezji, gdzie natura ludzka staje się płynnym konstruktem.
Posthumanistyczna rebelia przeciw królestwu Chrystusa
Najgroźniejszym aspektem filmu jest próba przemycenia idei posthumanizmu pod pozorem „współczesnej refleksji”. Gdy reżyser deklaruje w materiale dodatkowym, że stara się „kwestionować kapitalizm” poprzez postać Harlanda („boga z branży big tech”), sięga po typowo modernistyczną strategię budowania straw man argumentu. Jak trafnie zauważa Piotrowska: „brzmi to cokolwiek fałszywie”.
W rzeczywistości del Toro nie atakuje kapitalizmu, lecz samą koncepcję człowieka jako istoty stworzonej na obraz i podobieństwo Boże. Jego Potwór – „ulepszony” produkt nauki – staje się narzędziem do podważenia katolickiej zasady natura non saltus facit (natura nie czyni skoków). Tożsamość płciowa, biologiczna integralność, godność życia – wszystkie te filary katolickiej etyki zostają rozmyte w estetycznym spektaklu. Ten zabieg doskonale wpisuje się w „ewolucję dogmatów” potępioną przez św. Piusa X w encyklice Pascendi Dominici gregis (1907), gdzie modernistyczni heretycy „wszelką prawdę religijną czynią płynną i zmienną”.
Ożywione trupy kultury śmierci
Recenzja kończy się konstatacją, że film „rzadko staje się czymś więcej niż mistrzowskim ożywianiem dekoracji i trucheł”. To nieświadomie trafna diagnoza całej kultury postchrześcijańskiej, która – jak pisze autor – „karmi się naszymi lękami” (Tygodnik Powszechny, 14.11.2025).
„Frankenstein” del Toro to nie tyle adaptacja XIX-wiecznej powieści, ile manifest neopogańskiej duchowości, gdzie człowiek-bóg (Harland) tworzy człowieka-potwora (Elordi) na obraz własnych chorobliwych fantazji. W tym kontekście brak jakiejkolwiek wzmianki o religijnych implikacjach dzieła w recenzji „Tygodnika Powszechnego” stanowi wymowne milczenie. Jak nauczał papież Pius XII w przemówieniu do katolickich filmowców (1955): „Sztuka, która przemilcza Boga, staje się narzędziem szatana”.
Film – podobnie jak recenzja go promująca – stanowi żywy dowód prawdy zawartej w słowach Chrystusa: „Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; i kto nie zbiera ze Mną, rozprasza” (Mt 12,30 Wlg). W świecie, gdzie „efekty specjalne” zastąpiły łaskę uświęcającą, a „seksowny potwór” wypiera obraz Ukrzyżowanego, jedyną odpowiedzią katolika pozostaje nieustanne wyznawanie królewskiej władzy Chrystusa nad narodami i kulturą (Quas Primas).
Za artykułem:
„Frankenstein” Guillerma del Toro. Ożywione ciało, martwy duch (tygodnikpowszechny.pl)
Data artykułu: 14.11.2025








