Portal Tygodnik Powszechny (2 grudnia 2025) informuje o rzekomym „renesansie” śpiewu gregoriańskiego, sugerując jego adaptację do sal koncertowych i serwisów streamingowych. Autor, „ks.” Dominik Dubiel SJ, przytacza komentarze internautów, wskazując na uniwersalny charakter tej muzyki nawet dla „ateistów” czy osób „nieza bardzo religijnych”. Jako przyczyny popularności wymienia się: nurt tradycjonalno-konserwatywny w Kościele, uproszczone metody wykonawcze (szkoła solesmeńska, francuska Marcela Pérèsa) oraz naukowe podejście semiologiczne. Artykuł kończy teza, że śpiew gregoriański, oderwany od liturgii, „nawiązuje do pierwotnego związku muzyki z rzeczywistością transcendentną”.
Modernistyczna instrumentalizacja sacrum
Komentowany artykuł dokonuje subtelnej redukcji śpiewu gregoriańskiego do produktu kulturowego, służącego zaspokojeniu emocjonalnych potrzeb współczesnego człowieka. Lex orandi, lex credendi (prawo modlitwy jest prawem wiary) zostaje tu zastąpione lex audio, lex emotio (prawo słuchania jest prawem emocji). Przytaczane komentarze typu „najlepsza nuta do nauki – pozdro od ateisty” demaskują prawdziwy cel tej operacji: desakralizację muzyki liturgicznej i przekształcenie jej w narzędzie terapeutycznego relaksu.
„Śpiewy gregoriańskie z przestrzeni sakralnej trafiają do sal koncertowych i serwisów streamingowych”.
To zdanie, pozornie neutralne, ujawnia rdzeń problemu: wyrugowanie śpiewu z jego jedynego prawowitego kontekstu – Ofiary Mszy Świętej w rycie trydenckim. Pius X w motu proprio Tra le sollecitudini (1903) podkreślał, że „muzyka kościelna musi przede wszystkim posiadać prawdziwe cechy świętości (…), wykluczając wszelką świeckość”. Tymczasem przeniesienie chorału do sal koncertowych jest równoznaczne z wystawieniem Najświętszego Sakramentu na estradzie – profanacją dokonywaną pod płaszczykiem „kultury”.
Schizma liturgiczna jako symptom apostazji
Autor bezkrytycznie powiela modernistyczną narrację o „pokoju liturgicznym”, czyli rzekomej równoległej egzystencji Novus Ordo i mszy trydenckiej. To herezja praktyczna, sprzeczna z kanonem 13 Kodeksu Prawa Kanonicznego z 1917 r., który stanowił: „Żaden zwyczaj nie może przeważyć prawa ogólnego” (Consuetudo contra legem generalem non praevalet). Jak zauważył św. Pius V w bulli Quo primum (1570), Mszał Rzymski jest „do użycia na zawsze” (in perpetuum validum), a jakiekolwiek próby jego zmiany czy współistnienia z innymi formami były zawsze potępiane.
„46 proc. [francuskich księży] sprawuje liturgię również po łacinie tyłem do wiernych”.
Ten procent obnaża głębię kryzysu: ponad połowa „duchownych” odrzuca nawet pozory posłuszeństwa wobec posoborowych innowacji. Problem jednak leży głębiej – sama koncelebra versus Deum jest tu jedynie symptomem. Jak trafnie zauważył arcybiskup Marcel Lefebvre (którego jednak nie należy mylić z obrońcami integralnej doktryny): „Rewolucja liturgiczna przygotowała drogę rewolucji doktrynalnej”.
Pseudonauka jako narzędzie dekonstrukcji
Przedstawienie szkoły solesmeńskiej jako „uproszczonej” i „wypaczonej” to jawna manipulacja. Dzieło Dom Mocquereau było kontynuacją wielowiekowej tradycji benedyktyńskiej, zatwierdzonej przez św. Piusa X. Tymczasem szkoły semiologiczne, hołubione w artykule, prowadzą do archeologizmu potępionego przez Piusa XII w encyklice Mediator Dei (1947): „Nie godzi się (…) by starożytność sama przez się (…) była miarodajną normą”.
Co więcej, próby łączenia chorału z „estetyką arabską” (Marcel Pérès) czy innymi tradycjami to synkretyzm religijny. Św. Pius X w Tra le sollecitudini stanowczo zakazywał wszelkich „elementów melodii czy ornamentów przejętych z teatru”. Twierdzenie, że śpiew gregoriański jest „dziedzictwem całej ludzkości” równa się negowaniu jego katolickiej tożsamości.
Teologiczne bankructwo „duchowości dźwięku”
Najgroźniejszym aspektem artykułu jest redukcja sacrum do przeżycia estetycznego. Sergio Militello i Hans Urs von Balthasar (którego poglądy nieraz odbiegały od ortodoksji) zostają przywołani, by uzasadnić tezę o „transcendencji” oderwanej od Objawienia. Tymczasem Pius XII w Musicae sacrae disciplina (1955) przypominał: „Śpiew gregoriański od początku przeznaczony był wyłącznie dla kultu Bożego”.
„Śpiew gregoriański, posługując się tekstami z Pisma Świętego oraz pism Ojców Kościoła, pełni funkcję kerygmatyczną”.
To zdanie, choć prawdziwe, w kontekście całego artykułu staje się pustym frazesem. Gdy bowiem proklamacja Dobrej Nowiny zastępowana jest „doznaniem duchowym”, a Modlitwa Uwieczniająca Ofiarę Kalwarii – relaksacyjnym podcastem, mamy do czynienia z bałwochwalstwem w czystej postaci. Jak ostrzegał św. Paweł: „Przyjdą czasy, gdy zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce” (2 Tm 4,3).
Konsekwencje: od chóru do otchłani
Przedstawiona w artykule wizja „gregorianki w smartfonie” to nie niewinna adaptacja, lecz symptom głębszej choroby. Jak pisał Plinio Corrêa de Oliveira w Rewolucji i Kontrrewolucji, modernizm dąży do „dezintegracji katolickiej duszy świata poprzez rozbicie jej jedności”. Śpiew gregoriański, oderwany od Mszy Trydenckiej i Tradycji, staje się narzędziem tej dezintegracji.
Ostatnie słowo należy zostawić papieżowi Piusowi XII: „Kto wyklucza z liturgii śpiew gregoriański, ten świadomie albo nieświadomie oddala się od katolickiej prawdy i posłuszeństwa” (Musicae sacrae disciplina). W świecie, gdzie nawet modlitwa staje się produktem streamingowym, jedyną odpowiedzią wiernych pozostaje trwanie przy niezmiennej Ofierze i jej własnym śpiewie – z dala od koncertowych scen i algorytmów Spotify.
Za artykułem:
Czym jest chorał gregoriański i dlaczego teraz przeżywa renesans (tygodnikpowszechny.pl)
Data artykułu: 02.12.2025








