Robert Redford, aktor urodzony w 1936 roku, zmarł w wieku 89 lat, jak relacjonuje artykuł z portalu Więź.pl autorstwa Damiana Jankowskiego z 16 września 2025. Tekst wspomina jego karierę filmową, klasyki takie jak Żądło, Wielki Gatsby czy Butch Cassidy i Sundance Kid, podkreślając jego urodę, role szlachetnych przestępców i wkład w kino niezależne poprzez festiwal Sundance. Autor wyraża osobisty żal i nostalgię za erą gwiazdorskiego kina lat 70., kończąc refleksją o Redfordzie jako „ostatnim gentlemanie kina”.
Ta sentymentalna laurka dla hollywoodzkiego idola ujawnia duchowe bankructwo współczesnej kultury, gdzie śmierć człowieka celebruje się bez wspominania o wieczności, sądzie ostatecznym i konieczności nawrócenia ku Królestwu Chrystusowemu.
Świecka nekrologia: Milczenie o śmierci wiecznej
Artykuł Jankowskiego skupia się na ziemskich osiągnięciach Redforda – jego urodzie, duetach z Newmanem czy Brando, reżyserskim Oscarze za Zwykłych ludzi – ale całkowicie pomija esencję ludzkiego losu: nieunikniony sąd przed Bogiem, gdzie nie uroda ani filmowe role, lecz stan łaski uświęcającej decyduje o zbawieniu. To klasyczny symptom modernistycznej mentalności, która redukuje człowieka do horizontalnych wymiarów, ignorując *extra Ecclesiam nulla salus* (poza Kościołem nie ma zbawienia), jak nauczał Ojców Soboru Florenckiego w 1442 roku. W integralnej wierze katolickiej śmierć nie jest końcem kariery, lecz przejściem do wieczności, gdzie Chrystus Król osądzi każde słowo i czyn (por. Mt 25, 31-46). Milczenie o tym w tekście to nie lapsus, lecz świadome przemilczenie, typowe dla posoborowej publicystyki, która unika konfrontacji z prawdą o piekle i niebie, by nie urazić sekularnego czytelnika.
Jankowski wspomina sceny z Jeremiah Johnson, gdzie Redford cedzi: „Nie jestem zmęczony…”, interpretując to jako kontemplację tragicznego życia. Ale gdzie w tej refleksji jest wezwanie do zaparcia się siebie i niesienia krzyża, jak nakazywał Chrystus (Mt 16, 24)? Filmowy trapper mszczący rodzinę symbolizuje pogańską vendettę, nie chrześcijańską cnotę miłosierdzia i przebaczenia. Encyklika Quas Primas Piusa XI z 1925 roku ostrzega, że bez uznania panowania Chrystusa nad jednostkami i państwami, społeczeństwo skazuje się na chaos nienawiści i niezgody. Artykuł, gloryfikując Redforda jako „szlachetną jednostkę”, promuje naturalistyczny humanizm, gdzie moralność mierzy się ludzką przyzwoitość, a nie łaską sakramentalną. To bankructwo duchowe: aktor, który nigdy nie zagrał zbrodniarza, ale grał złodziei, staje się wzorem bez nawrócenia, bez spowiedzi, bez Eucharystii – w oderwaniu od prawdziwej wiary.
Image Redforda: Idolatria urody ponad cnotą chrześcijańską
Autor podkreśla „buzię Redforda” jako przekleństwo wczesnej kariery, kontrastując z erą Hoffmana i Pacino, gdzie uroda ustępowała charakterowi. To subtelny naturalizm: sukces mierzy się estetyką ciała, nie duszy ukształtowanej przez łaskę. W Syllabusie Błędów Piusa IX z 1864 roku potępiono pogląd, że „wszelką prawość i doskonałość moralności należy umieścić w gromadzeniu i wzroście bogactw wszelkimi możliwymi środkami oraz w zaspokajaniu przyjemności” (punkt 58). Redford, malarz, sportowiec, aktor – uratowany przez sztukę – symbolizuje modernistyczną wiarę w samodoskonalenie bez Boga. Jego role w Ostatnim bastionie, gdzie gra generała broniącego przyzwoitości w więzieniu, to fikcyjny heroizm bez odniesienia do prawdziwego męczeństwa za wiarę. Gdzie jest tu echo Ojców Kościoła, jak św. Augustyn w De Civitate Dei, ukazujący, że prawdziwa cnota płynie z łaski, nie z ludzkiej siły?
Portal Więź.pl, z jego „personalistyczną wrażliwością”, maskuje ten błąd pod płaszczykiem dialogu i opcji na rzecz skrzywdzonych, ale to tylko eufemizm dla relatywizmu moralnego. Redford w Gentlemanie z rewolwerem umiera z błyskiem w oku – lekki, uśmiechnięty – co Jankowski odczytuje jako nostalgię. Ale w katolickiej teologii śmierć bez żalu za grzechy to tragiczna iluzja; bez ostatniego namaszczenia i zadośćuczynienia, dusza ryzykuje potępienie. Dekret Lamentabili sane exitu z 1907 roku potępia ewolucję dogmatów (punkt 22), a tu mamy ewolucję nekrologu: z chrześcijańskiego memento mori w świecką celebrację idola. To nie żal, lecz apostazja – kult człowieka bez Chrystusa.
Kino Redforda: Propaganda laickiego humanizmu przeciw Królestwu Bożemu
Filmy Redforda, jak Wszyscy ludzie prezydenta o Watergate czy Kandydat o polityce, gloryfikują dziennikarstwo i demokrację jako zbawicielki, pomijając, że prawdziwy porządek społeczny wymaga publicznego uznania Chrystusa Króla. Pius XI w Quas Primas stwierdza: „Nadzieja trwałego pokoju dotąd nie zajaśnieje narodom, dopóki jednostki i państwa wyrzekać się będą i nie zechcą uznać panowania Zbawiciela naszego”. Artykuł Jankowskiego, wychwalając Redforda za role w O jeden most za daleko czy Pożegnanie z Afryką, ignoruje, jak hollywoodzkie kino sieje ziarna laicyzmu, potępionego w Syllabusie (punkt 55: „Kościół powinien być oddzielony od Państwa, a Państwo od Kościoła”). Redford, inicjator Sundance, promował „niezależne kino” – kod dla antyklerykalnych narracji, gdzie bohaterowie ratują świat bez Boga.
Ta analiza symptomatyczna pokazuje owoc soborowej rewolucji: kultura, która kiedyś czerpała z chrześcijaństwa, dziś celebruje śmierć bez eschatologii. Jankowski, redaktor Więzi, z wywiadem rzeką o „Leon XIV. Papieżu na niespokojne czasy” z „o. Wiesławem Dawidowskim”, wpisuje się w paramasońską strukturę posoborowia, gdzie „dialog” zastępuje konwersję. W perspektywie integralnej wiary katolickiej sprzed 1958 roku taki nekrolog to nie hołd, lecz oskarżenie: Redford odszedł bez publicznego wyznania wiary, a portal Więź.pl nie wzywa do modlitwy za jego duszę w czyśćcu, lecz do wspomnień o blond czuprynie. To duchowe zabójstwo – milczenie o sakramentach, o Najświętszej Ofierze, o obowiązku ewangelizacji artystów i gwiazd.
Brak wezwania do nawrócenia: Symptoma posoborowej apostazji
Głębsza dekonstrukcja ujawnia język Jankowskiego jako asekuracyjny: „nie pamiętam, by zagrał zbrodniarza”, „szlachetna jednostka” – to relatywizacja grzechu, gdzie zło staje się neutralne, jeśli urokliwe. W Lamentabili sane exitu potępiono pogląd, że „wiara jako przyzwolenie umysłu opiera się ostatecznie na sumie prawdopodobieństw” (punkt 25), a tu moralność Redforda buduje się na subiektywnej nostalgii, nie na obiektywnej prawdzie katolickiej. Portal Więź.pl, z hasłem „łączymy w czasach chaosu”, symuluje chrześcijaństwo, ale to synkretyzm: personalizm bez Chrystocentryzmu, dialog bez potępienia błędu.
W integralnej teologii katolickiej kultura musi służyć Królestwu, jak nauczał Leon XIII w Immortale Dei (1885): społeczeństwo bez Boga prowadzi do ruiny. Artykuł pomija to, przemilczając, że Redford, ateista czy obojętny, potrzebuje Mszy za zmarłych i różańca, nie festiwali. To bankructwo: gentleman kina odchodzi w pustkę, a autor nie ostrzega, że bez Kościoła – bez ważnych sakramentów w łączności z wiernymi wyznającymi integralną wiarę – ziemskie talenty palą się w ogniu. Posoborowie, z „Leon XIV” na czele, toleruje takie milczenie, ale prawdziwy Kościół woła: Panuj, Chryste, teraz i na wieki! (hymn z Quas Primas).
Za artykułem:
Nie żyje Robert Redford, ostatni gentleman kina (wiez.pl)
Data artykułu: