Portal eKAI (21 września 2025) relacjonuje wypowiedzi hollywoodzkiego aktora Denzela Washingtona, który w wywiadzie dla niemieckiej gazety określił relację z Bogiem jako „najważniejszą w życiu”. Gwiazdor deklaruje nadzieję na „znalezienie się w liczbie sprawiedliwych” w kontekście protestanckiego gospelu, jednocześnie krytykując złudzenia związane z postępem technologicznym.
Protestancka duchowość bez substancji
„Decydujące znaczenie ma wyłącznie moja relacja z Bogiem. Chcę po prostu być 'w tej liczbie’”
– stwierdza aktor, powołując się na pieśń „When the Saints Go Marching In”. Ten emocjonalny, indywidualistyczny model „zbawienia przez subiektywne doświadczenie” stanowi jaskrawą kontrast z katolicką nauką o konieczności przynależności do Mistycznego Ciała Chrystusa. Św. Robert Bellarmin w traktacie De Controversiis (O sporach wiary) jednoznacznie nauczał: „Extra Ecclesiam nulla salus (Poza Kościołem nie ma zbawienia) – kto odstępuje od wiary lub od wspólnoty Kościoła, nie może osiągnąć życia wiecznego”. Tymczasem Washington całkowicie pomija kwestię prawdziwego Kościoła założonego przez Chrystusa, sprowadzając zbawienie do mglistego „bycia w długiej kolejce” sprawiedliwych.
Technologiczny naturalizm jako symptom apostazji
Aktor słusznie krytykuje naiwną wiarę w technologiczny postęp („Więcej nie oznacza automatycznie lepszego”), jednak czyni to wyłącznie w imię oświeceniowego humanizmu, nie zaś z perspektywy nadprzyrodzonej. Brak jakiegokolwiek odniesienia do katolickiej nauki o podporządkowaniu doczesności celowi wiecznemu czy obowiązku ewangelizacji kultur (w tym technologii) w świetle Ewangelii. Pius XI w encyklice Quas Primas przypominał: „Królestwo Chrystusa obejmuje wszystkich ludzi – czy to jednostki, czy rodziny, czy państwa, gdyż ludzie w społeczeństwach zjednoczeni nie mniej podlegają władzy Chrystusa jak jednostki”. Wypowiedź Washingtona to przykład sekularyzacji duchowości, gdzie Bóg staje się prywatnym „opiekunem emocjonalnym”, a nie Królem narodów mającym prawo do publicznego kultu.
Ekumeniczna zdrada prawdy
Najbardziej szokujące jest milczenie portalu eKAI co do heretyckich implikacji wypowiedzi aktora. Brak jakiegokolwiek komentarza teologicznego czy przypomnienia, że:
- Protestancka koncepcja „osobistej relacji z Bogiem” bez pośrednictwa Kościoła i sakramentów została potępiona przez Sobór Trydencki (sesja VI, kan. 9).
- Używanie niekatolickich pieśni religijnych jako punktu odniesienia w sprawach zbawienia stanowi zgorszenie i relatywizację jedności wiary.
- Nadzieja zbawienia bez wyraźnego przywiązania do katolickich środków łaski jest grzechem przeciwko Duchowi Świętemu (św. Alfons Liguori, Theologia Moralis).
Posoborowa propaganda w służbie synkretyzmu
Publikacja tego typu materiałów przez strukturę okupującą Watykan dowodzi systemowego zaangażowania w ekumeniczną destrukcję wiary. Jak podkreśla dekret Świętego Oficjum Lamentabili sane exitu (1907): „Dogmaty wiary nie są wytworem świadomości chrześcijańskiej, lecz niezmiennym depozytem objawienia”. Tymczasem „artykuł” w eKAI:
- Promuje indyferentyzm religijny poprzez bezkrytyczne cytowanie niekatolickich treści.
- Pomija obowiązek publicznego wyznawania wiary przez osoby publiczne (Mt 10,32-33).
- Utrwala protestancki mit „niewidzialnego Kościoła świętych”, potępiony przez Piusa XII w encyklice Mystici Corporis Christi.
Katolicka alternatywa: krzyż zamiast Hollywood
Prawdziwie katolicka odpowiedź na tego typu wypowiedzi brzmi: „Nikt nie zna Ojca, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić” (Mt 11,27). Bez przyjęcia całego depozytu wiary – włącznie z dogmatem o nieomylności Kościoła, rzeczywistej obecności Chrystusa w Eucharystii i obowiązku jedności z Następcą Piotra (do 1958 r.) – wszelkie deklaracje „relacji z Bogiem” pozostają sentimentalną fikcją. Jak ostrzegał św. Pius X w encyklice Pascendi Dominici gregis: „Moderniści mieszają się do wszystkich katolickich działań, by wszystko skazić”. Publikowanie protestanckich opinii gwiazdorów przez „katolickie” media to nie ewangelizacja, lecz zdrada Krzyża.
Za artykułem:
Denzel Washington: relacja z Bogiem o wiele ważniejsza niż sława (gosc.pl)
Data artykułu: 21.09.2025